– Wyróżnienie dla Darii Potockiej w konkursie literackim
Nasza utalentowana uczestniczka Daria w lipcu zdobyła wyróżnienie w konkursie literackim, prezentując światu swoją pełną przygód i humoru bajkę pt. „Wilkołaki w Rzymie”.
Wilkołaki w Rzymie

Tę małą historię dedykuję każdej dziewczynie, która szuka swojego przeznaczenia.
Dziękuję Rickowi Riordanowi i Stephanie Meyer za Inspirację.
Daria Potocka
Kategoria Wiekowa 18 +
Dawno, dawno temu – czyli jakieś trzy lata po pandemii i dwa miesiące przed końcem szkoły – w mieście Wilczyniec mieszkała dziewczyna o imieniu Matea.
Miała siedemnaście lat, rude włosy, ironiczne poczucie humoru i wilcze problemy. Nie chodziło jednak o modę czy włosy na nogach, ale o fakt, że była w połowie wilkołakiem.
Jej tata był Włochem – z gór Abruzji – i pełnokrwistym wilkiem. Poznał mamę Matei, nauczycielkę biologii z Polski, podczas programu Erasmus.
Oświadczył się jej po trzecim wykładzie o mitozie, a ona powiedziała „tak”, bo – jak twierdziła – wilkołak to i tak lepszy wybór niż jej były chłopak,
który nosił turban z aloesu i twierdził, że rozmawia z kamieniami.
Z tego nieco włochatego związku narodziła się Matea. Była dzieckiem dwóch światów: między testem z chemii a nocnym wyciem do księżyca,
między walką z trądzikiem a walką z instynktami. I właśnie teraz, gdy miała przejść swoją pierwszą pełną przemianę, przyszła dziwna przesyłka.
Pudełko owinięte skórą, z wytłoczoną pieczęcią księżyca. W środku znajdował się bilet lotniczy do Rzymu, kilka srebrnych monet i list:
„Zjazd Młodych Wilkołaków Europy. Obecność obowiązkowa. Uwaga: można ulec przeznaczeniu.”
Matea westchnęła.
– Super. Wilkołaczy Erasmus. Brakowało mi tylko kolonii z ludźmi, którzy wyją lepiej ode mnie.
Spakowała walizkę, książkę o panowaniu nad gniewem, suszarkę do futra i słoik bigosu.
Już w samolocie poznała Rudiego – pół-Włocha, pół-wilka, a całego w ego.
– To moje miejsce – oznajmił, wskazując fotel przy oknie.
– Nie sądzę – odpowiedziała Matea. – Mam bilet i pazury.
– Ale ja mam urok osobisty – rzucił i mrugnął.
Po pięciu minutach kłótni, Matea nie wytrzymała i ugryzła go w ramię. Tak poznali się bliżej.
Rudi był dokładnie tym, przed czym ostrzegała ją babcia: pewny siebie, przystojny i nieprzewidywalny.
A mimo to, albo właśnie dlatego, był wszędzie – w ich grupie zajęciowej, na warsztatach alchemii, w windzie, która zacięła się akurat wtedy,
gdy Matea poczuła pierwsze wilcze drgania.
– Oddychaj – powiedział spokojnie. – Licz do dziesięciu. I nie gryź windy.
– Ty mnie policz – warknęła, ale… posłuchała.
Udało się. Przemiana nie nastąpiła.
Na miejscu okazało się, że celem zjazdu nie była tylko nauka kontroli wilkołaczych zdolności, ale i znalezienie więzi.
Nie chodziło o zakochanie się w wilku z absami. Chodziło o coś głębszego.
O osobę, która pomoże ci pozostać sobą – nawet wtedy, gdy masz ochotę zjeść sąsiada.
– Więź – wyjaśnił prowadzący – to nie tylko uczucie. To połączenie dusz.
Ktoś, kto potrafi cię zatrzymać, kiedy wszystko inne zawodzi. Ktoś, kto poda ci ręcznik, gdy twoje ubrania rozerwie przemiana.
Dni mijały na treningach, wykładach, wspólnych ogniskach i nielegalnych nocnych eskapadach po rzymskich ruinach.
Matea i Rudi coraz częściej trzymali się razem – początkowo z przymusu, potem już z wyboru.
Razem ścigali się po Koloseum, zostali przegonieni z fontanny przez zbulwersowanego kapłana
i pomylili próbę opery z tajnym spotkaniem wampirów.
Ale to właśnie podczas wycieczki do Forum Romanum stało się coś poważnego.
W tłumie turystów, przy temperaturze 38 stopni, Matea poczuła znajome drżenie.
Pazury wysuwały się, a zęby wydłużały. Już miała rzucić się w krzaki (a może na przewodnika),
gdy poczuła dłoń Rudiego na ramieniu.
– Patrz na mnie – powiedział spokojnie. – Nikt nie musi się bać. Nawet ty sama.
I wtedy pierwszy raz nie musiała walczyć ze sobą. Bo nie była już sama.
Wieczorem, na dachu hostelu, Rudi wyjął z kieszeni prostą bransoletkę z wilczym pazurem.
– Trzymam ją na ten moment. Na chwilę, kiedy znajdę swoją więź.
Kogoś, kto nie próbuje mnie zmienić. Kto akceptuje, że czasem się warczy i nie ogarnia podatków.
Matea spojrzała na niego uważnie.
– A jeśli twoja więź gryzie ludzi w samolocie, przeklina w trzech językach i nie umie ugotować makaronu?
– Wtedy to idealnie. Wtedy jest prawdziwa.
Po powrocie do Wilczyńca otworzyli razem szkółkę dla młodych wilkołaków.
Uczyli tam, jak nie bać się siebie, jak przetrwać okres przemian, jak znaleźć balans między człowiekiem a bestią…
i jak rozpoznać tę jedną osobę, która nie ucieknie, gdy pokażesz zęby.
Bo prawdziwa więź nie boi się futra.
Czasem szczeka, czasem mruczy.
Ale zawsze zostaje, gdy zaczynasz wyć.
